Namibia nasza miłość
Namibię kochamy za to, że w niej nie ma nic. No, prawie nic. Kraj trzy razy większy od Polski, ale mieszkają w nim tylko dwa miliony osób. Jest kilka pustyń, góry, wybrzeże, rzeki i mnóstwo wolnych zwierzaków. Tylko cywilizacji jest niewiele, a ta, która jest, w większości nie czyni ziemi sobie poddanej, tylko dostosowuje się do otoczenia.
W Namibii łatwo ujrzeć czarne niebo pełne gwiazd, takie, o jakie w zaśmieconej światłem Polsce dzisiaj trudno. Tyle, że zamiast Wielkiej Niedżwiedzicy panuje na nim Krzyż Południa, a Oriona widać w maju.
I właśnie z tych powodów jesteśmy w Namibii już kolejny raz. Do aktualnych przeżyć wplatać będę przeszłe reminiscencje.
Namibia to nie cel, ale droga. Drogi są w ogromnej większości szutrowe - czasem szerokie jak amerykańska autostrada, czasem wąskie, nierówne, pełne dziur i przepływających przez drogę okresowych rzek lub potoków. Co dziesiąty turysta ma na nich wypadek, najczęściej spowodowany gwałtownym hamowaniem przed przebiegającym zwierzakiem. Ale i przekrój poprzeczny drogi potrafi być taką krzywą, że o zsunięcie się z drogi i dachowanie na żwirku nietrudno.
Gwałtowne hamowanie nierzadko kończy się też przebiciem opony przez kamień. Na szczęście w każdej wiosce jest specjalista błyskwicznie naprawiający nienaprawialne w Europie opony. Na takiej oponie, w którą wbił się kamień o średnicy 15.cm, przejechaliśmy jeszcze 4.tysiące kilometrów.
Od jadącego z naprzeciwka pojazdu trzeba zachować dystans, bo inaczej łatwo można stracić szybę.
Z kolei w miejscach piaszczystych można się zakopać ... jeżeli do tego dodamy, że telefonia komórkowa i internet mobilny działają bardziej niż wybiórczo, a w niektórych miejscach inny pojazd spotyka się co kilka godzin, to chyba pokazuje to cały koloryt takiej podróży w jej technicznym aspekcie.
Ale najważniejszy jest bezkres. Bezkres, jakiego w Polsce się nie uświadczy.
Zaczynamy od najstarszej pustyni świata - Namib. W tutejszych piaskach znajduje się skorupki strusich jajek sprzed 16-18.milionów lat. Wskazują, że jajka były większe od obecnych - pojemnością sięgały prawie dwóch litrów. Pustynia jest płaska jak Mazowsze, ale co kilkanaście-kilkadziesiat kilometrów pojawia się pasmo górskie o przewyższeniu względnym kilkuset metrów. Góry nie są porośnięte, więc nieraz widać ich budowę - często są to pofałdowane bądź przewrócone skały magmowe, czasem pięknie warstwowo ułożone skały z dominacją osadów, czasem są to ogromne, sięgające 450.m wydmy - czerwone, pomarańczowe, żółte ... niektóre wydmy są skamieniałe. Wchodzimy na jedną z wydm piaszczystych, prawie trzystumetrową. Idziemy po grani, stawiając jedną stopę na lewym zboczu, drugą na prawym. O świcie wspinaczka nie jest męcząca, piasek zapada się na góra 10.centymetrów. Za kilka godzin nie będzie śladu po naszym przejściu ... Zejście, właściwie zbieg na dół ... boski. Czujemy, jakbyśmy poruszali się przy obniżonej grawitacji.
Jest krótko po porze deszczowej, więc pustynia kwitnie. Z piasku wyrastają gdzieniegdzie zielone krzaczki o liściach kumulujących wodę lub akacjowe drzewka o korzeniach sięgających 40.metrów. Na pustyni piaszczysto-kamienistej lub kamienistej roślin jest więcej. Urzekają nas kilkumetrowe endemiczne sukulenty kokerboomy o ogromnym pniu gromadzącym wodę (nota bene baobab też jest sukulentem). Gdy przykucnie się na pustyni, widać mnóstwo maleńkich, często kwitnących roślinek i porostów. Gdy skończy się woda poopadowa, będą czerpać wilgoć z porannej mgły.
Na pustyni Namib rośnie jedna z najstarszych genetycznie i jedna z najdłużej (oglądaliśmy egzemparz mający grubo ponad 1000.lat) żyjących roślin - welwicia zwyczajna. Składa się z dwóch liści, rozchodzących się w dwie strony i z upływem czasu rozdzielających się coraz bardziej. Trudno powiedzieć, że jest ładna, przypomina stóg siana.
Gdzie są rośliny, są i zwierzęta. Na piasku widać mnóstwo śladów jaszczurek. Przez drogę często przemykają surykatki ... są tak szybkie, że ich ruch postrzega się jak mgiełkę. A co jakiś czas zauważamy małe grupki większych zwierzaków - antylopy springboki, zwane macdonaldem dla lamparta, bo nie zauważają takiego niebezpieczeństwa, ale też i piękne oryksy oraz strusie. No i oczywiście zebry ... W okolicach gór pojawiają się stada pawianów. Żyją w grupach do stu sztuk, są rodzinne, wystawiają strażników dla bezpieczeństwa, a samce znacznie przewyższają siłą naszych mężczyzn i pojedynczo potrafią zabić lamparta. Podobno na pustyni Namib żyją też nieliczne słonie pustynne, ale szukanie słonia na pustyni to jak igły w stogu siana ....
Pomiędzy wielkimi wydmami znajduje się Deadvlei - dolina śmierci. W miejscu, gdzie kiedyś w czasie pory deszczowej gromadziła się poopadowa woda rosły drzewa. Ale z jakichś powodów woda przestała się tam gromadzić i na białym wyschniętym błocie wielkości małego jeziora pozostały ciemne kikuty drzew. W zestawieniu z pomarańczem i czerwienią wydm oraz błękitem nieba robi to niesamowite wrażenie - nie do takiej kolorystyki świata jesteśmy przyzwyczajeni ....

Tekst: Kajka wspierana przez Kokosza
Zdjęcia: Kokosz wspierany przez Kajkę
Ciąg dalszy w Namibia nasza miłość cz.2
Jedziemy do drugiego największego - ma prawie 100 km długości - i drugiego najgłębszego - ma ok. 600.m. - kanionu na świecie. Fish River Canyon. Droga pustynna zmienia się momentami w półpustynię, a nawet w pastwiska dla krów. To oczywiście nie oznacza, że na tych pastwiskach jest zielona, soczysta trawa - nawet obecnie, na początku pory suchej, na pastwiskach dominują żółtoszare krzewy. Droga poprzecinana jest płotkami dzielącymi poszczególne pastwiska - na jezdni położone są metalowe, obrotowe pręty, przez które łatwo przejedzie samochód, ale przez które nie przejdą kopytne zwierzęta. Z kolei równina poprzecinana pasmami górskimi coraz bardziej bardziej przechodzi w płaskowyż poprzecinany kanionami. Widoczność na 40-50 km to norma ...
Fish River Canyon jest ogromny i niezwykle stary - skaly na jego dnie sięgają 1800 mln lat. Tak, nie pomyliłam się o 3 zera ... dołem płynie kilkunastometrowa rzeka, często meandrując. Oglądamy kanion z dwóch stron. Nie jest tak niesamowice kolorowy, jak Grand Canyon, ale widać na nim i w okolicach wszelkie możliwe formacje geologiczne, o których uczyliśmy się w szkole: intruzje magmy w piaskowiec, sedymentację, plateau wyrównane przez morze i góry stołowe, potężne otoczaki ze starych piaskowców, łupki bazaltowe, marmury, przewócone formacje magmowe, różne poziomy morskie odbijające się na warstwach górskich, stożki powulkaniczne. Zieleni prawie nie ma, ale wystarczy posiedzieć bezgłośnie pięć minut, żeby oprócz małych ptaków pojawiły się wiewiórki skalne.
Napotkani Amerykanie porœwnując Fish River z Grand Canyonem podkreślają uroki tego pierwszego ze względu na brak hord turystów i w konsekwencji możliwość kontemplacji potęgi natury.
Oglądamy kanion z dwóch stron, północnej i południowej. Strona północna zapewnia łatwiejszy dostęp do kanionu o każdej porze, ale za to południowa jest zdecydowanie bardziej malownicza. Widać z niej rzekę, która o świcie błyszczy kolorem czerwonego złota ... to magia, nie do oddania na fotografii.
O świcie wyraziste wiatry wieją w kierunku - do kanionu.
Pierwotny plan zakładał zejście na dół i przejście jedyną dostępną pięciodniową trasą wzdłuż Canyonu. Zagapiliśmy się jednak i nie złożyliśmy w porę aplikacji o przejście - występuje limit 30 osób na dzień. Patrząc jednak z góry na kanion, nie żałujemy decyzji losu - przejście wzdłuż rzeki jest wąskie a kolorystyka monotonna. Fajne na pół dnia, a nie na pięć dni.
Mimo że warunki życia są pozornie niesprzyjające, duże zwierzaki widujemy nierzadko. Strusie są w okresie godowym, co można poznać po kolorowym kuprze. Zebry są płochliwe, widać, że to zebry gorskie - są niższe, przysadzistsze, bardziej żółtawe niż ich sawannowi bracia., Oryksy znacznie mniej boją się ludzi. Stadka liczą po kilka sztuk, co zrozumiałe przy małej podaży wody. Gdy zauważy się je z samochodu z wyprzedzeniem i podjedzie powolutku, można obserwować je długo, długo ...
Wjeżdżamy na Kalahari, pustynię o powierzchni pięciokrotnie większej od Polski, od południa i mamy zamiar przejechać ją w poprzek, na północ. Prawie 2000. km. To zupełnie inna pustynia niż Namib. Teren jest lekko pofalowany, poprzecinany dolinami rzecznymi. To znaczy rzecznymi w znaczeniu pustynnym... rzeki płynęły tu tysiące lat temu. Na południu widać mnóstwo kamiennych ostańców, dolorytów, o brązowym kolorze. To skała wulkaniczna, z dużą zawartością metalu, co skutkuje niezwykłym odzewem skały po uderzeniu kamieniem - brzmi jak prototyp dzwonu ... wokół rosną trawy i ogromna ilość kokerboomów. Korzenie tych roślin nie są typowe - jest ich bardzo dużo, są nitkowate i krótkie. Po opadach pozwalają na szybkie zgromadzenie dużej ilości wody w częściach naziemnych. Gałęzie zawsze dzielą się na dwa. Sok ma właściwości bakteriobójcze i owadobójcze - duże, zranione antylopy jak kudu potrafią złamać gałęź i natrzeć ranę sokiem.
Na tym terenie jeden z farmerów znalazł odciski skalne gadów sprzed 270.milionów lat. Pokazuje nam je osobiście. Są niesamowicie wyraziste, krokodylopodobne, wielkości 40 cm i mniejsze. Widać nawet dokładne odciski łap i zębów o kształcie igieł. Są w skałach metamorficznych, czasem powstałych z pyłu wulkanicznego. Warstwowe ułożenie skały, przemienne co pół centymetra, jest poza tym, że ciekawe - po prostu piękne. Odciśnięte na skale łapy dinozaurów, trójpalczaste, jakby ogromne kurze, widzieliśmy kiedyś na północy kraju, w górach Grotberg. Namibia jest fascynująca geologicznie - i na pewno sprzyja lepszemu poznawaniu fakt, że nie ma tu grubej warstwy próchnicy i gęstego poszycia.
Na granicy Kalahari, z jej drugiej strony w okolicach Grootfontein znajduje się największy na świecie, 50-cio tonowy metalowy meteoryt. Składa się w przewazającej mierze z żelaza i niklu i robi naprawdę duże wrażenie. U nas pewnie też takie były, ale nasi dziadkowie przetopili je w dymarkach ...
Jedziemy dalej. Kokerboomy zanikają, pojawia się sawanna. Na kilkunastometrowych drzewach bardzo często widać ogromne, kilkumetrowe, zrobione z trawy gniazda małych ptaków - takich naszych szpaków. Wygląda to jak blok mieszkalny dla maluchów. Ptaków jest mnóstwo, mają czym się żywić, bo sawannę porastają trawy. Ale są i myśliwi - w wielu miejscach widzieliśmy kołujące lub siedzące jastrzębie - raz widzieliśmy takiego ptaka siedzącego na tym "bloku" i czekającego, aż któryś z mieszkańców uda się po zakupy ...
Przed kołami migają na wiewiórki. Bywają w róznych kolorach, pewnie często ta barwa związana jest z kolorem piasku - czerwonawą, złotawą, szarą, brązową ... patrzą długo, zaciekawione, i w porę chowają się w norce.
Poza nimi stada perliczek i przepiórek, oraz ogromna ilość nierozpoznawalnych ptaków. A z drapieżników widzimy szakale.
Droga jest głównie piaszczysta, czasem żwirkowa, miejscami ubita na kamień i wtedy śliska. Nierzadko lewe koła jadą po innej nawierzchni, niż prawe. Gdy przecinamy doliny rzeczne, droga na zmianę ostro wznosi się i opada, cały czas prowadząc prosto. W innych miejscach meandruje, zadając zagadkę, co będzie za zakrętem.
Sawanna przechodzi w busz, zielony o tej porze roku. Zielone liście pokryte są błyszczącym woskiem, przeciwdziałającym parowaniu. Większa część namibijskiej Kalahari została podzielona na ogromne farmy, na których hoduje się bydło, kozy, owce. Niejednokrotnie zwierzętom nie przeszkadzają ogrodzenia i wychodzą na drogę i - w przeciwieństwie do dzikich zwierząt - nie uciekają przed samochodem.
Widać, że niektórzy Murzyni próbują hodować kukurydzę. Rośnie ona z gęstością kilku roślin na metr kwadratowy, co pokazuje, jak trudne są tu warunki.
Widzimy guźce, tutejszą małą odmianę dzików i stenboki, malutkie antylopy o wielkich uszach.
W dzień temperatura sięga 30. stopni, ale nad ranem to zaledwie 2-3. Suche powietrze pozwala łatwiej znosić te warunki. Wieczorem oglądamy "telewizję Kalahari", czyli ogień ....
Dwie doby spędzamy nocując na skraju wioski Buszmenów i spedzając z nimi prawie cały czas. To rdzenni mieszkańcy tej części Afryki, ludzie tradycyjnie żyjący w systemie zbieracko-łowieckim. Najpierw wypierały ich plemiona Bantu, żyjące z hodowli, później biali strzelali do nich jak do kaczek ... Buszmeni żyją w systemie wioskowej wspólnoty, gdzie nie ma pojęcia własności - stąd często zabierali bydlo białym, traktując je jako swoje. Buszmeni to niezwykle mili i pogodni ludzie. Poza dominującymi cechami negroidalnymi mają też cech rasy żółtej - jaśniejszą, właściwie brazową skórę, są też bardzo drobni. Prawie nie mają zarostu. Wystające pośladki i lekko wzdęty brzuch są naturalnymi miejscami przechowywania wody. Żywią się nie tak jak my, w rytmie posiłków, tylko jedząc prawie cały czas. Z zasady kobiety zajmują się zbieractwem, mężczyźni myśliwstwem, ale regułą też jest, że każdy powinien umieć zrobić wszystko. Jagody, orzechy, dynie i korzenie znalezione w buszu to ich główne, jednocześnie bardzo urozmaicone pożywienie, uzupełniane mięsem upolowanych ptaków i ssaków, głównie antylop. Nie mają zwyczaju magazynowania nadwyżek żywności, ewentualnie po zabiciu większej antylopy suszą mięso, ale najczęście spożywają wszystko na bieżąco. Kiedyś przemieszczali się po pustyni, dziś, z powodu istniejących farm, mieszkają w stałych, zbudowanych z trawy wioskach. Znaczną część dnia zajmują im życie towarzyskie, śpiewy i tańce. Bylo nam dane, jako jedynym białym w tym czasie, spędzić ten czas z nimi.
Sporo czasu spędziliśmy z trzema myśliwymi w buszu, na polowaniu na jeżozwierza. Polowanie było długie, chodziliśmy po buszu wyszukując świezych jam, w których w dzień przebywa ten zwierzak. Po znalezieniu, myśliwi starali się wypłoszyć zwierzę przy pomocy kilkumetrowych kijów z haczykami na końcu, co nie było łatwe, gdyż nory miewały tunele łączące je z sobą. Przy okazji żywiliśmy się jagodami z krzewów i piliśmy gorzką wodę z wykopanej dwukilogramowej bulwy. Ujrzeliśmy liczne ślady słoni (na pustyni!) i pojedyncze leoparda, zielone koczkodany, a także świeży ślad ogromnej czarnej mamby, najgroźniejszego z węży Afryki. W buszu rosną liczne leki - w tym przeciwdziałające śmiertelnemu ugryzieniu czarnej mamby. Zostawiają tylko okresowy ból i drętwienie w miejscu ugryzienia. Widzieliśmy też rosnące krople do oczu, przeciwbólowe korzenie, liściaste tabletki na kaszel ... ale i podstępną truciznę w postaci jadowitych nasion jadalnych owoców. Śmierć przynosi popicie wodą zjedzonych nasion.
Jednego z wieczorów trafiliśmy na rzadką uroczystość leczenia chorego czternastolatka, w tym przypadku na gruźlicę. Buszmeni mają bardzo holistyczne podejście do zdrowia - "w zdrowym ciele zdrowy duch", a siłę do leczenia i ducha i ciała można i należy czerpać z zewnątrz. Dla ciała - z ziół, a jeśli to nie wystarcza, trzeba wspomóc duszę duszą innych. W tym celu dwóch szamanów, sześćdziesięciolatek i osiemdziesięciopięciolatek, wprawili się w trans - najpierw nacierając swe ciała energetyzującymi ziołami, potem przy pomocy ekstatycznego tańca przy dynamicznym śpiewie kobiet. Trans doprowadził ich do upadku, po podniesieniu się z którego mogli "odbierać" chorobę od chłopca i spalać ją w ognisku. Pomoże - nie pomoże - "pażiwiom, uwidim", jak mawiali starożytni Indianie ...
Obejrzeliśmy też techniki produkcji strzał i rozpalania ognia przy pomocy dwóch drewienek. Sekretów tego ostatniego jest kilka - miękkie drewno, dołożony węgielek i piasek jako materiał zwiększający tarcie. Po pobraniu nauk Kokosz poradził sobie z zadaniem w minutę -)
W tej niewielkiej wiosce widzieliśmy 86-latkę tańczącą, śpiewającą i przygotowującą sobie pożywienie i 84-latka szamana i myśliwego. Miło patrzeć na taką witalność.
Język Buszmenów jest prosty i niebogaty, uczymy się kilku słów. Najbardziej rozczula nas słówko "dziękuję", które brzmi jak staropolskie "miłuj" z akcentem na ostatnią literę.
Szkoda, że ta kultura niedługo zniknie ...
Nie wiedzieliśmy wcześniej o tym, że w południowej Afryce gruźlica zbiera podobne żniwo, jak w Europie w II poł. XIX i w I poł.XX wieku. Problemem jest to, że zmutowane prątki są odporne na leki przeciwgruźlicze. Jeśli do tego dodać nierzadki tutaj AIDS, osłabiający odporność, to można zrozumieć głębię problemu.
Istotną przyczyną roznoszenia się AIDS jest z kolei wielożeństwo ...
Teraz Caprivi. Najbardziej nielogiczna część Namibii, wąski - w znacznej części mający 25. km szerokości - i długi - 500-kilometrowy - pas kraju, wcinający się między Angolę i Botswanę. W 1890 roku władający wówczas terytorium Namibii wymienili z Anglikami Zanzibar na Caprivi, chcąc mieć połączenie z Tanganiką, obecną Tanzanią. Efekt wymiany był mizerny, bo po drodze są jeszcze inne terytoria, ale Caprivi przynależy do Namibii. Połowę terytorium zajmują parki narodowe, reszta jest zamieszkała przez ludność tradycyjnie tu osiadłą, ale również przez przybyszów ze zubożonej wojną Angoli i ze zniszczonego Zimbabwe. Mieszkańcy tworzą skromne gospodarstwa rodzinne, zajmujące się głównie tradycyjnym pasterstwem. Typowe gospodarstwo to otoczone gęstym płotem kilka chatek z drewna i trawy-trzciny, pełniących funkcje sypialni, magazynu, czasem schronienia dla małych zwierząt. Podwórze pełni funkcje kuchni i salonu. Niektóre chatki przykryte są szczelniejszą i mniej łatwopalną blachą, coraz częściej obok stoi samochód i bateria słoneczna.
Nas interesują głównie zwierzaki. To tutaj podczas poprzednich podróży widzieliśmy kilkakrotnie przechodzące tuż obok stada słoni, sięgające stu sztuk, to tutaj półtoraroczny słonik stanął nam na masce samochodu i przeganiał nas; tu widzieliśmy dwa lwy zjadające upolowanego słonia i czekające na resztki sępy. Tu podziwialiśmy slonie w ciszy stojące w miejscu, gdzie miesiąc temu zginął ich pobratymiec i tutaj przeżyliśmy próbę przewrócenia naszej łódki przez broniącego terytorium hipopotama.
Teraz słoni jest znacznie mniej, gdyż jesteśmy w porze, w której wiekszość czasowo przenosi się do Botswany, gdzie mają więcej żywności. Widzimy kilka grup słoni - największa liczy koło 20.sztuk - a największe wrażenie robi trójka młodych samców przekraczających rzekę graniczną Namibii i Botswany. Widzimy też misterium godowe hipopotamów. Urzeka nas czułe odnoszenie się do siebie zielonych koczkodanów. Pawiany oczywiście też widzimy, tak samo jak gnu, kudu, warany, stada guźców, zebr, antylop ... a nawet dwumetrowego pytona.
Zebry, gnu i guźce pasą się na ogół razem, gdyż każde ma inny zmysł chroniący przed drapieżnikami - taka symbioza ...
Hipopotamy w nocy podchodzą pod sam nasz namiot. Te pozornie łagodnie wyglądające roślinożerne zwierzaki zabijają najwięcej ludzi w Afryce - są terytorialne i potrafią wciągnąć pod wodę ludzi, którzy wtargną na ich pole. W nocy wędrują wiele kilometrów w poszukiwaniu świeżej trawy i nie jest fajnym znaleźć się na ich drodze. Szczęki hipopotamów potrafią rozewrzeć się na ponad 180 stopni, a ich ostre i potężne kły służą tylko do walki.
Potężnym problemem Afryki jest kłusownictwo - na slonie, ze względu na kość słoniową i na nosorożce, ze względu na róg, posiadający silne właściwości uzdrawiające i wspomagające męskość. Za tym procederem stoją głównie chińczycy, nie dowierzający bankom i chcący inaczej ulokować swoje nadwyżki. Jednakże coraz bardziej jest to problem krajów środkowoafrykańskich, ze skorumpowanym rządem; w Namibii, gdzie kara sięga 25.lat, czy w Botswanie, gdzie jest kara śmierci za kłusownictwo, populacja tych zwierząt rośnie. Mało tego, słonie ocalałe po rzezi w Angoli same emigrują do bezpieczniejszej Namibii.
Caprivi jest naszym zdaniem najfajniejszym miejscem do spotkań ze zwierzakami.